Jeśli ktoś lubi jeździć i lubi systematyczność oraz rutynę, praca ta wydaje się być wręcz idealna – do czasu.
Siedzę na krześle w autobusie komunikacji miejskiej. Uwagę mój przyciąga nowy kierowca. I w sumie nie wiem, czy to moja szalona wyobraźnia, czy faktyczne podobieństwo, ale czuję, jakby tam, za kierownicą, siedział sam Mariusz Pudzianowski. A przynajmniej twarz odbita w lusterku była tak bliźniaczo podobna, że nie zdziwiłabym się, gdyby – w razie awarii – kierowca wyciągnął linę i siłą własnych rąk pociągnął autobus dalej.
Ludzie kłębili się, wokół panował gwar rozmów. Jakaś staruszka weszła z torbami zakupów, jacyś młodzi panowie w bluzach z kapturem puszczali muzykę z telefonu. I tak mi na myśl przyszło, że kierowca to jednak musi mieć nerwy ze stali, żeby to wszystko wytrzymywać. No bo, dajcie spokój – trzeba jeździć, stać w korkach, być niesamowicie punktualnym i mieć świadomość, że jeśli samemu zaśpi się do pracy, spóźni się dodatkowo jeszcze jakieś czterdzieści innych osób. Niezła presja.
Jest pewien Pan Kierowca, szczególnie lubiany przez młode dziewczęta i starsze panie. Wiecznie uśmiechnięty, „dzień dobry” i „do widzenia” to całkowicie normalne zwroty, na porządku dziennym. To zagada, to pośmieje się, to o zdrówko i samopoczucie zapyta. Kiedyś nawet spytałam się, może i z lekką dozą droczenia się, że on od kobiet to się odpędzić nie potrafi. „Jeśli wstaje się o piątej rano”, odpowiedział, „to uwierz, robi się wszystko, żeby nie zasnąć”.
Z Panem Kierowcą wiąże się też, nawiasem mówiąc, dość urocza historia miłosna. Jeżdżąc autobusem, znalazł swą miłość – czasem widzę sobie, jak ona stoi tuż obok niego i razem gruchają jak te zakochane gołąbeczki. Aż miło popatrzeć.
Tak samo z sympatią myślę o Mirku, kierowcy busa, który ma jedną i tą samą trasę – z osiedla do miasta, i na odwrót. Ktoś „z zewnątrz”, słyszałam, miał za złe to, że nie spełnia wymogów unijnych, że to i tamto. Ale to już postać kultowa – postać ze swym rozwianym włosem, papierosem w ustach, powitaniem „dobrryy” z uśmiechem i turkotem busa tak wielkim, że częstokroć zagłusza on radio.
Jak się jednak okazało, nie tak łatwo dołączyć do tego grona. Żeby zostać kierowcą autobusu, oprócz oczywiście prawa jazdy kategorii D (u niektórych ceny wahają się nawet w granicach czterech, pięciu tysięcy), zgodnie z ustaleniami wprowadzonymi 10 września 2008 roku, trzeba zrobić specjalny kurs kwalifikacji wstępnych, który doskonali technikę jazdy. Całość trwa 280 godzin (szkolone są również umiejętności reakcji w sytuacjach ekstremalnych, przykładowo) i kosztuje on – bagatela! – 8 tysięcy zł. Wielu kierowców nie było na to stać, przedsiębiorstwa nie dawały dofinansowania wszystkim, a i bywało, że pokrywały koszty zaledwie częściowo – podobnie urzędy miasta. I tak liczba kierowców zdecydowanie zmalała. Przeciętna stawka dla kierowcy waha się w granicach dwóch, czterech tysięcy miesięcznie.
Jeśli patrzymy więc na zawody, myślimy niekiedy, że są one nieosiągalne. I czasem może wydawało się komuś, że, ot, co to tam, autobusem pokierować, prościzna!... A tu, proszę - kierowca autobusu to zawód niewątpliwie elitarny.
Dodaj nową odpowiedź