08.07.2013
Rano udaliśmy się do Konsulatu Senegalu celem uzyskania wizy. Recepcjonistka połączyła nas telefonicznie z pracownikiem, który łamaną angielszczyzną poinformował nas, że musimy zalogować się na ich stronie, a dokumenty odebrać w Dakarze na lotnisku lub w Ambasadzie w mieście Nawakszut [ Mauretania]. Niby nic trudnego, a jednak. Aby przejść proces rejestracji konieczny jest kod, który po wprowadzeniu podstawowych danych przesyłany jest mailowo. Czekaliśmy bezskutecznie. Kolejne próby pozyskania kodu też nie dały oczekiwanego efektu.
Po kilku telefonach do różnych instytucji otrzymaliśmy informację, że możemy jechać do Ambasady w Mauretanii i tam zostanie wiza nam wydana.
Nie mieliśmy już czasu na zwiedzanie Casablanki, ograniczyliśmy się do gargantuicznego Meczetu Hassana II. Przed nami magiczny Marrakesz!
09.07.2013
Śniadanie spokojnie spożywamy w cieniu, jakie nam dają drzewka pomarańczowe.
Wojtek całkowicie przyjął tutejszy styl jazdy - trąbił, przepychał się, zajmował dwa pasy z ogromną radością, że bezkarnie;)
Marrakesz jest niesamowity! Kolory są tutaj jakby bardziej nasycone. Fortyfikacja w kolorze ciepłej pomarańczy wprowadza nas w bajkowy klimat, a uliczkami Medyny można spacerować bez końca delektując się tutejszym życiem.
Zajrzeliśmy na Suk Teinturiers, gdzie zostały zakupione pamiątki, lokalne słodkości oraz olejek arganowy. Mijaliśmy wąskie alejki pełne kramów, urzekające kolorem i zapachem, do których próbowali nas wciągać natarczywi sprzedawcy, zachwalając swoje towary. Niektórzy nawet robili to po polsku.
Palais del la Bahia to jedna z najbardziej reprezentacyjnych rezydencji w mieście. Przyciągnęła nas tutaj nie tylko jego ranga, ale także historia powstania tego miejsca. Pałac został wzniesiony na zlecenie Sidi Musy, który zrobił oszałamiającą karierę - z niewolnika stał się wezyrem.
I znowu samochód, mapa, wytyczanie trasy - kierunek Sidi Ifni. Nawigacja usilnie prowadzi nas w wąską uliczkę, gdzie ledwie mieści się nasz Nissan Patrol, składamy lusterka. O dziwo na tej uliczce kwitnie handel, kramy z pomarańczami, daktylami muszą być usuwane, abyśmy mogli przejechać. Nikogo nie uszkadzając, wyjeżdżamy po kilku minutach na normalną ulicę.
Trasę Marakesz – Sidi Ifni pokonujemy z zachwytem, cały czas jesteśmy pod wrażeniem Atlasu Wysokiego. Spalone słońcem góry w kolorze ceglanym, na tle którego nieliczna zieleń aż razi swoim kolorem. Zaskakiwały nas zjawiska atmosferyczne. Trzy razy deszcz delikatnie schlapał nam szybę, a kilkanaście kilometrów przed Sidi Ifni zaczęła się gęsta mgła. Wąwozy zarośnięte palmami wyglądały nieziemsko pogrążone we mgle. Zjawisko to jest cykliczne.
Podjęliśmy decyzję, że śpimy w hotelu. Następną noc spędzimy w drodze, chcemy w miarę szybko przekroczyć granicę z Mauretanią. A czytaliśmy relacje, że nawet dwie doby można spędzić na tym właśnie przejściu granicznym. W lipcu wypada Ramadan, więc życie na ulicach staje się widoczne dopiero po zachodzie słońca. W ciągu dnia wszystko funkcjonuje jakby wolniej. Restauracje i kawiarnie w większości są zamknięte.
Dodaj nową odpowiedź